czwartek, 24 września 2015

Zawsze wiem, kiedy nadjeżdża 164

       Czekając w nieznośnym upale, wynoszącym trzydzieści trzy stopnie w cieniu, patrząc na tłumy ludzi, na rzesze otaczających mnie mord i mordeczek, z których to jedna mądrzejsza i piękniejsza jest od drugiej, zastanawiam się nad fenomenem autobusu numer 164. Jest to linia, którą owszem, podróżuję często, równie często, jak dawniej tramwajem numer 8. Fenomenem jest to, że potrafię rozpoznać ten autobus z przodu, z tyłu i z każdego z obu boków, nawet jeśli numer nie jest widoczny. Autobus linii 164 rozpoznaję o poranku i o zmierzchu, w każdych warunkach pogodowych i o każdej porze roku. Wyczuwam go i rozpoznaję po sposobie, w jaki zbliża się do przystanku. Zawsze wiem, czy na niego zdążę czy nie; teraz na przykład wiem, że się spóźnia i że przyjedzie zaraz, i że wsiądę do niego i wspólnie odbędziemy tę jedną podróż.
       Nadjeżdża. Wsiadam. Wsiadamy wszyscy. W autobusie tłok, staję na miejscu dla osób na wózkach inwalidzkich i momentalnie zauważam dwójkę Francuzów. Nie mówią zbyt wiele, wpatrzeni w mapę, co jakiś czas wykrzykują: supermarché! Supermarché! Zastanawiam się czy chodzi im o Galerię Krakowską (jeśli tak, to powinni zaraz zbierać się do wyjścia) czy może o Simply? Odzywa się we mnie lingwista i społecznik, mam wielką ochotę, żeby zagadać i doradzić im w zakresie krakowskich supermarché.
       Po dwóch przystankach zwalniają się miejsca naprzeciwko i obok Francuza. Siadam naprzeciw. Miejsce obok zajmuje młody chłopak, jak się później okazuje, z zespołem Downa, lub też Aspergera. Po twarzy widać, że nie wszystko z chłopakiem jest w porządku, w rękach trzyma chleb i mówi do siebie, dużo mówi i co chwilę trąca łokciem Francuza. Zastanawiam się, co pomyślą sobie o Polsce i Polakach: że same pojeby, czy że kraj tolerancyjny i dużo wsparcia mamy dla osób niepełnosprawnych.
        - Kurr-wa, kurr-wa, chleb mam, chlebek sobie trzymam. – mówi do siebie chłopak. Dużo przeklina, słowa są łamane w pół, wyskakują z niego nieproszone, nie może nad nimi zapanować. – Kurrr-wa, chlebek spada, dziuu-ra, dziura w chlebku, dziuu-ra.
       Nie patrzę na niego, nie chcę być przecież uznana za nachalną czy niegrzeczną. Jednak z każdą chwilą chłopak zaczyna coraz bardziej lamentować.
       - Spada, po-kur-wa-po-mocy, chle-chlebek spada. Nie bój się chlebku, nie bój, cz-czy pan mi pomoże, cz-czy pan mi pomoże?! – pyta Francuza z rozpaczą w głosie. – Ja nie mogę dźwigać, chle-chlebek spadnie, nie spadnie, nie mogę, kurr-wa, dźwigać. Nie mam go jak dźwigać!
       Podnoszę głowę. Francuz ukradkiem, ale znacząco, spogląda na swoją partnerkę i z ruchu warg wyczytuję nieme i błagalne: supermarché.
       Chłopak jest coraz bardziej rozedrgany i przestraszony, zaczynam się zastanawiać czy jeździ autobusem sam czy wsiadł z jakąś opiekunką? Na szczęście sytuację ratuje pani siedząca obok mnie, święta polska Tereska. My wszystkie święte, jako i ona. Okazało się, że chłopakowi przedarła się folia, w której trzymał chleb i kromki zaczęły spadać mu na kolana, na brudne kolana i na brudną podłogę. Pani wyjęła siatkę z Auchan, wzięła od chłopaka chleb i włożyła go do foliowej torby, którą tak dobrze znam. Chłopak podziękował, Francuzi odetchnęli z ulgą, uśmiechnęli się, ja też oddycham, też się uśmiecham, wszyscy się uśmiechamy i cieszymy: kryzys zażegnany, możemy iść dalej, udawać, że nadal żyjemy, chłopak zaczyna wydawać z siebie charkot przypominający Golluma…Na kolejnym przystanku wysiadam czym prędzej, włączam głośniej muzykę, mieszam się z szarym smogiem szarego miasta żywych trupów zachlanych poetów, niepotrzebne skreślić.

fragment, 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz