Siedzę
z prostymi plecami. Łopatki ściągam do tyłu, rozchylam mimowolnie wargi. Stoisz
naprzeciwko mnie. Patrzysz daleko, przeze mnie. Podchodzisz bliżej dopiero po
trzech głębszych oddechach. Nadal stojąc, kładziesz mi na ramionach dłonie i
prawym kolanem rozsuwasz nogi. Moje uda są ciepłe i pachnące. Świeże, miękkie i
przytulne.
Wyginam
plecy w łuk, głowę odchylam do tyłu. Czas zanikł, trzy zera i jedynka wiedzą o
tym najlepiej. W tej mistycznej wręcz chwili zawsze myślę o zimie albo o
kosmosie. Jestem korzeniem, jestem portalem, jestem magiczną bramą do
wszystkich wymiarów. Możesz mnie posiąść, jeśli będę miała na to ochotę, a ty
wystarczający zapas sił i chęci. Cii, sączy się z nieba czysty śnieg. Ktoś rozkruszył
bułkę, okruszynki zaścieliły zielony dywan w ogrodzie.
Bose
stopy na trawie, niczego więcej nie pragnę. Bose stopy na ciepłej, wilgotnej
trawie. Słoneczny poranek. Robię skłon do przodu, pochylam się, tak żeby zrobić
ci miejsce. Bose stopy na ciepłej, wilgotnej trawie.
Kapie
ciepła krew, żywy dowód naszego zespolenia. Naszej ciepłej, wilgotnej miłości,
bose stopy na zielonej trawie. Na brązowej ziemi. Na czarnym węglu. Na wodzie. Na
ciepłym źródle. Na złocie. Na żelazie. Na sferycznym krysztale.
Bose
stopy chłoną z ziemi, z zielonej trawy, chłoniemy razem.
Lato
już niedługo. Już mniej niż pół roku. Wytrzymam. Wytrzymam.
Bose
stopy na trawie, na zielonej trawie. Na wilgotnej ziemi.
Z cyklu Dzienniki, 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz